R0000-1 Suplement do Strażnicy Syjonu i „Zwiastuna Obecności Chrystusa”

Zmień język

::R0000 : strona 1::

WT SUPPLEMENT 1 lipca 1879

SUPLEMENT DO

STRAŻNICY SYJONU

I „ZWIASTUNA OBECNOŚCI CHRYSTUSA”

——————————

PITTSBURGH, PA., 1 LIPCA 1879

——————————

Do czytelników czasopisma
„HERALD OF THE MORNING” („ZWIASTUN PORANKA”)

DRODZY PRZYJACIELE:

Mój związek z „Herald” („Zwiastunem”) zakończył się dość nagle w okolicznościach, które muszą prawdopodobnie wydawać się wam godne uwagi i wyjątkowe. Czuję więc, że to mój obowiązek, zarówno wobec was, jak i samego siebie, by wyjaśnić sposób mojego wycofania się i przyczyny, dlaczego to uczyniłem. Wielu moich osobistych znajomych uważało, że powinienem w całości opowiedzieć tę historię. Ponadto otrzymywałem liczne listy z prośbami o jej wyjaśnienie. Pozwólcie, że w związku z tymi zapytaniami i innymi o podobnym charakterze choć niewyrażonymi, przedstawić następujące oświadczenie:

Jonas Wendel kaznodzieja wtórych adwentystów, około 1869 roku, zwrócił moją uwagę na drugie przyjście naszego Pana – od tego czasu jestem badaczem Pisma Świętego. Wendel głosił wtedy, że świat zostanie spalony w 1873 roku. Choć on pierwszy zainteresował mnie tym tematem, o którym głosił, nie stałem się wyznawcą ani tego czasu, ani wydarzeń, które przepowiadał. Za to razem z innymi osobami z Pittsburgha zorganizowałem i wspierałem grupę studiów biblijnych, spotykającą się w każdą niedzielę, by badać Pismo Święte.

Doszliśmy do wniosku, że jeśli przyjście Chrystusa zakończy okres próby i sprowadzi nieodwołalną zagładę dziewięćdziesięciu dziewięciu procentom ludzkości, to trudno byłoby uznać je za pożądane i modlić się we właściwym duchu: „Przyjdź, Panie Jezu, przyjdź rychło!”. Pragnęlibyśmy wtedy raczej – choć powinniśmy „umiłować sławne przyjście Jego” – by pozostało daleko, a nasze cierpienia i próby niechby nadal trwały, tak aby „jakimkolwiek sposobem, choć niektórzy mogli być zbawieni”. Jeśli Jego przyjście miałoby oznaczać zniszczenie materii i upadek świata, to całe obszerne fragmenty Pisma Świętego odnoszące się do chwały Tysiąclecia nauczające, że „wszystkie narody, któreś Ty stworzył, przychodząc, kłaniać się będą przed obliczem Twoim, Panie”, musiałyby pozostać niespełnione.

Po raz pierwszy dostrzegliśmy chwałę Tysiąclecia, potem chwalebne dzieło, które zostało zaoferowane nam jako Jego Oblubienicy, że jesteśmy przez wiarę „nasieniem Abrahamowym”, a w związku z tym dziedzicami obietnic, zgodnie z którymi „błogosławione będą wszystkie narody ziemi” (Gal. 3:1-29). To z całą pewnością wskazuje na próbę w przyszłości po Jego przyjściu.

Bóg w ten sposób szybko, konsekwentnie i pewnie prowadził nas do zrozumienia, że drugie przyjście naszego Pana nie miało być zmierzchem wszelkiej nadziei dla ludzkości, lecz „wzejściem Słońca Sprawiedliwości, a zdrowie będzie na skrzydłach jego”.

Pan udzielił nam wielkiej pomocy przy badaniu Jego Słowa między innymi przez brata Georga Storrsa, wybitnego, starszego już wiekiem, który zarówno słowem, jak i piórem udzielił nam znacznego wsparcia. Zawsze jednak staraliśmy się o to, by nie być naśladowcami ludzi, choćby byli dobrzy i mądrzy, ale „naśladowcami Bożymi jako dzieci miłe”. W ten sposób, przez siedem lat, wzrastając w łasce i znajomości, dożyliśmy do 1876 roku.

Do tej pory uporczywie ignorowaliśmy czas i z politowaniem patrzyliśmy na pomysły pana Thurmana i pana Wendela. (Ten ostatni głosił w tym samym czasie co brat Barbour, a mianowicie: spalenie świata w 1873 roku). Uważaliśmy te poglądy za niegodne rozważania, choć wierzyliśmy, że te wydarzenia są „tuż we drzwiach”; rozumieliśmy jednak, że Kościół będzie zabrany – przeniesiony – zanim nastąpią jakiekolwiek widoczne dowody dla świata. Innymi słowy, drugie przyjście Chrystusa ma dwa etapy, mianowicie: przyjście po Jego świętych i przyjście ze wszystkimi Jego świętymi.

W tym czasie otrzymałem egzemplarz „Herald of the Morning”, którego wydawcą był brat B. Czytałem z zainteresowaniem, aby przekonać się, jak on i inni oczekują na (używając jego własnego wyrażenia) „ognisko”. Argumenty biblijne wskazywały na jesień 1874 jako czas właściwy. Czytałem, jak to się stało, że rozczarowanie z tym związane zaczęło się zmniejszać. On i inni ponownie zaczęli rozważać dowody biblijne, które zdawały się wskazywać, że koniec świata miał nastąpić w zakładanym czasie. Jak jasne i pewne okazały się te wszystkie dowody. Gdy zaczęli rozważać, co miało się stać w czasie końca, doszli do wniosku, że zamiast o „ognisku”, Pismo Święte naucza o „żniwie, które jest dokonaniem świata [lub wieku]” i choć skończył się ten wiek, ziemia pozostała i rozpoczął się nowy wiek, w którym „błogosławione będą wszystkie narody ziemi”.

Przeczytałem te wyjaśnienia i zrozumiałem, że jeśli te argumenty są słuszne, to dowodzi, że wkroczyliśmy w żniwo lub czas końca, a jeśli jesteśmy w czasie żniwa, to Jezus powinien być tutaj – obecny. Wszystko to było bardzo rozsądne i odpowiadało w dużej mierze temu, czego oczekiwaliśmy. Poza tym, rozumowanie to w harmonijny i piękny sposób łączyło nasze oczekiwania z zagadnieniami czasowymi. Wtedy pomyślałem: czy mamy wystarczające dowody na to, że żyjemy w czasie żniwa? Jeśli tak, to była między tym bratem i mną zupełna zgodność. Czasopismo otrzymałem rano, a jeszcze przed południem przeczytałem je i napisałem do brata B. Zbadałem ponownie dowody czasowe, choć nie miałem jeszcze do nich wyrobionego poglądu. Umówiłem się z braćmi B. i Patonem w Filadelfii, przebywając tam zawodowo (1876 r.), by przybyli tam na kilka spotkań, aby przedstawić dowody czasowe oraz prawdę, którą chętnie słuchałem i byłem do niej przekonany.

Br. B. i ja rozmawialiśmy o różnych metodach obwieszczenia tych prawd i ostatecznie zdecydowaliśmy się podróżować i głosić je, gdziekolwiek mężczyźni i kobiety będą chcieli słuchać i na tym spędzić, D.V. (łac. Deo volente – jak Bóg da – przyp. tłum.), pozostałą część żniwa. Wtedy przypuszczaliśmy, że miało ono trwać trzy i pół roku i zakończyć się w 1878 r. Brat B. wrócił do Rochester by przygotować wydanie książki „Three Worlds” („Trzy Światy”) i zamknąć „Heralda”, który nie mógł być właściwie doglądany w trakcie podróży, podczas gdy ja zajmowałem się swoimi sprawami. (W czasie spotkań w Filadelfii doszliśmy do wniosku, że taka książka była konieczna, by wskazać słuchaczom rozdziały i wersety potwierdzające nasze twierdzenia). Uznaliśmy, że jeśli powstaną jakiekolwiek dowody i prawdy, zawsze będzie można wznowić czasopismo i publikować je w dowolnym momencie. W międzyczasie, aby oddać sprawiedliwość naszym stałym prenumeratorom, a także dostarczyć im lektury na pozostałą część roku, brat B. opatrzył niektóre rozdziały książki „Three Worlds”, która wtedy była już w druku, nagłówkiem „Herald of the Morning Quarterly” („Kwartalnik Zwiastun Poranka” – przyp. tłum.). Pozostawił je u pewnej siostry w Rochester, która miała je wysyłać w stosownym czasie.

Bracia Barbour i Paton oraz ja podróżowaliśmy i wygłaszaliśmy wykłady przez kilka miesięcy. W pewnym momencie wydało się nam wszystkim wskazane, by regularnie wysyłać czasopismo do tych, którzy nas słuchali, w celu podtrzymania przy życiu i podlewania posianych ziaren. Uznaliśmy za słuszne, aby brat Paton ze mną kontynuował wykłady, a brat B. udał się do Rochester i urządził nasze biuro, drukarnię itp., które sfinansowałem. Stara drukarnia i całe wyposażenie zostało sprzedane, zanim wyruszyliśmy w podróż, choć nie wiedziałem, ile za nią uzyskano i co stało się z tymi pieniędzmi. Czasopismo w ten sposób założone było właściwie całkiem inne, choć nosiło ten sam tytuł, ponieważ nie mogliśmy wymyślić żadnego lepszego czy bardziej wyrazistego. O tym, że było to nowe czasopismo, a przynajmniej przeszło zmianę zarządzania, świadczył podtytuł czwartej strony drukowany każdego miesiąca, który wyraźnie stwierdzał: „Publikowane przez C.T. Russella i N.H. Barboura”. Gdy zmieniona została forma czasopisma w lipcu 1878 roku, podtytuł ten został pominięty. Prawdopodobnie br. B. o nim zapomniał, a może uważał, że przy mniejszym formacie strony korzystniej będzie pominąć ten tekst. Nie wiem, ile pieniędzy zainwestowałem w to czasopismo, o takich rzeczach nigdy nie pamiętam. Pamiętam, że kilka razy wysyłałem br. B. pieniądze, jeden z tych przekazów miał miejsce wtedy, gdy opuszczaliśmy spotkanie religijne w Alton Bay. Przekazałem mu 100 $, które zgubił, gdy wypadły mu z kieszeni kamizelki. Gdy potem napisał do mnie, dałem mu, jak przypuszczam, kolejne 100 $. Nie prowadziłem żadnych rachunków ani też nie zapamiętywałem sum pieniędzy, które posyłałem. Po prostu wysłałem pieniądze, o które prosił, gdy wydawało mi się, że są potrzebne. W sumie uzbierało się być może od 300 $ do 400 $. Br. B. wspomina w majowym wydaniu Heralda o 660 $, których nigdy Heraldowi nie dawałem. Czasopismo nigdy nie było samofinansujące się, a z pewnością nie na początku, gdy wysyłaliśmy tysiące egzemplarzy do osób, które były czytelnikami starego pisma niepopierającego chwalebnej „Restytucji wszystkich rzeczy”, tak jak to ma miejsce obecnie. Wysyłaliśmy je także do tych, którzy zamówili darmową dwumiesięczną prenumeratę. Na uruchomienie potrzebne były znaczne pieniądze, a wpływy były bardzo opieszałe i niepewne. Dlatego by uniknąć ciągłego wysyłania przekazów i nie doprowadzić do sytuacji, w której Herald miałby trudności finansowe, złożyłem depozyt w Rochester na powyższą sumę, który wcześniej zdeponowałem w banku w Pittsburghu. Zdeponowałem pieniądze na nasze nazwiska, tak by br. B. w razie potrzeby mógł je wypłacić i z nich skorzystać. Powtarzam jednak: nigdy nie dałem 660 $ ani br. B. ani Heraldowi. Zarówno to i wszystko inne, co posiadam, należy do Pana i ma na celu być wykorzystywane w dowolnym czasie wszędzie tam, gdzie jest potrzebne czy to przez Heralda, czy przez któregoś z braci kaznodziei, czy przeze mnie. W czasie moich podróży depozyt ten był mi tak samo przydatny w Rochester jak w Pittsburghu.

„Herald” oprócz tej gotówki miał regularne wpływy ze sprzedaży książki „Three Worlds”, którą większość z was dobrze zna. Wydrukowaliśmy 3500 egzemplarzy w cenie 25 centów, 50 centów i jednego dolara w zależności od rodzaju oprawy. Nakład był w całości rozdysponowany, część pomiędzy nas podróżujących, by nieco wspomóc pokrycie kosztów podróży i innych wydatków, a część została sprzedana z biura. Zamówienia spływały ze wszystkich stron kraju. Wedle umiarkowanego szacunku, około jedna czwarta nakładu została sprzedana z biura. Wpływy przeznaczono na potrzeby Heralda; przy średniej cenie 30 centów wyniosły ponad 260 $. Do tego dochodzi niewielka kwota ze sprzedaży śpiewnika i ostatnio także broszury „The Object and Manner of Our Lord’s Return” („Cel i sposób przyjścia naszego Pana” – przyp. tłum.). Ta ostatnia pozycja mogła mieć niemały udział, gdyż wiele osób zamawiało ją tuzinami do dalszej dystrybucji.

Pieniądze w ten sposób zdobyte były w całości zyskiem „Heralda”, ponieważ koszty druku były przeze mnie pokrywane. Brat B. pracował przy składzie „Trzech Światów” i śpiewnika. Wszystko, co zainwestowałem w „Heralda”, nie zostało podarowane bratu B., lecz Panu i bardzo ubolewam nad tym, że okoliczności zmuszają mnie do wyliczania tego wszystkiego. Otrzymaliśmy jednak przykazanie: „Niechże tedy dobro wasze bluźnione nie będzie”. Br. Barbour zainwestował w Heralda swój czas i umiejętności i z niego się utrzymywał. Jeśli w ciągu dwóch ostatnich lat pracował więcej, niż pozwalały jego siły i nie żył wygodnie, był sam sobie winien i nie wynikało to z braku pieniędzy. Wiem, że żyje skromnie i jak wszyscy zdający sobie sprawę, że wszystko należy do Boga, a oni są tylko Jego szafarzami. Chętnie przyznaję, że inwestując swój czas i umiejętności, dał to, co ma większą wartość niż pieniądze, które ja zainwestowałem. Mimo to myślę, że nasz brat przyznałby, iż czas, który włożył w to dzieło, nie zostało podarowane dla mnie, ale Panu. Zapłata, której oczekuje, nie ogranicza się do tego życia, ale jest to „obietnica żywota teraźniejszego i przyszłego”.

Biorąc pod uwagę powyższe, wyznaję, że nie ma nic „nieskromnego” w twierdzeniu, że Herald częściowo należy także do mnie.

W odpowiedzi naszego brata na moją propozycję są jednak inne punkty wymagające ponownego przedstawienia, by mogły być w pełni zrozumiane. Najpierw jednak dobrze jest przeczytać poniższą dokładną kopię listu, który napisałem do br. B., na który jedyną odpowiedzią jest artykuł z majowego „Heralda”.

Pittsburgh, Pa., 3 maja 1879 roku

Drogi Bracie N.H. Barbour: – Twoja kartka pocztowa i list dotarły do mnie punktualnie i mam nadzieję, że moja spóźniona odpowiedź nie zostanie odebrana jako brak zainteresowania. Prawda jest taka, że przeprowadzka domu, sklepu i wiosenny zakup towarów (z powodu, którego udałem się na wschód), a także praca powierzona obecnie, jak mi się zdaje, przez Ojca, mianowicie: usługa Jego dzieciom chlebem żywota w każdą niedzielę, również usługi chrztu i zebrania modlitewne itd. itp., wszystko to sprawiło, że byłem tak zajęty, iż rzadko kiedy spałem dłużej niż sześć, sześć i pół godziny. Po tym wyjaśnieniu pozwól, że odpowiem na Twój list.

Po pierwsze: Nie mogłem uczestniczyć w proponowanym spotkaniu w R. Choć zapraszałeś mnie bardzo ciepło, to domyślam się, że prawdopodobnie nie spodziewałeś się mego przybycia, wiedząc, jak bardzo jestem zajęty.

Po drugie: Nie mogę zrozumieć, w jaki sposób nasze konto bankowe nagle tak się skurczyło. Spodziewałem się, że nadal mamy w banku 100 $ do 125 $. O ile sobie przypominam, gdy byłem w R., stan konta wynosił 163 $. Czy mam rację? Proszę, napisz w Twojej odpowiedzi, jaki jest obecny stan konta, tj., ile pieniędzy było na naszym koncie 1 stycznia 1879 roku. Ile zostało od tego czasu pobrane w gotówce oraz ile znajduje się obecnie na koncie i w kasie, a także, jakie mieliśmy ostatnio większe wydatki.

Chociaż wciąż czuję, że jesteś bratem w Chrystusie i ciągle Cię jako takiego miłuję, gdyż mam tak wiele miłych wspomnień z przeszłości, które nadal ożywiają me serce, to jednak, mój bracie, zrodziły się między nami różnice poglądów odnośnie do nauk słowa naszego Ojca (zob. uwaga 1). Nadal wierzę Ci, że postępujesz szczerze i uczciwie w zakresie tych poglądów,

::R0000 : strona 2::

co do których mam odmienne zdanie, to jednak muszę dać się poprowadzić mojemu własnemu zrozumieniu Słowa naszego Ojca i w konsekwencji uznać, że jesteś w błędzie. Uważam, że nie każda różnica poglądów musi koniecznie prowadzić do zerwania społeczności i łączności duchowej. W tym jednak przypadku punkty podziału wydają mi się być tak fundamentalne i ważne, że pełna społeczność i wzajemne zrozumienie, które powinno istnieć między wydawcami i redaktorami czasopisma, nie istnieje między Tobą i mną. Czuję, że tak jest, dlatego nasza społeczność powinna zostać zaniechana.

Wierzę, że obaj jesteśmy dziećmi Bożymi i pragniemy poznać prawdę i jej nauczać. Nasz Ojciec wszystkim obiecuje, że jeśli szukają prawdy, będą do niej prowadzeni. Pozwól mi przeto wyrazić nadzieję, że osiągniemy jeszcze kiedyś harmonię i jedność zrozumienia Słowa. Jeśli którykolwiek z nas posiada prawdę, niechaj będzie w niej umocniony i utwierdzony, a ten, który się myli, niech będzie prowadzony do zrozumienia błędu. Jak więc powinniśmy tę sytuację rozwiązać? Czy br. Withington lub jakiś inny brat wykupi moje udziały dla Ciebie, czy też zajmie moje miejsce, albo też może Ty chciałbyś zrezygnować ze swojego związku z Heraldem (zob. uwaga 2). W takim przypadku ja będę kontynuował tę pracę, D.V. (łac. Deo volente – jak Bóg da – przyp. tłum.). Ponieważ jesteś starszy, daję Ci możliwość określenia warunków kupna lub sprzedaży, gdyż nie wiem, czy czujesz się na siłach, by to odkupić, czy też nie. Gdybyś razem z Twoimi przyjaciółmi zdecydował się dokonać zakupu, ja będę zmierzał do założenia innego czasopisma. Jeszcze tego nie wiem, czy – jak mi się obecnie wydaje – będzie to tak pożyteczne, jak zamierzałem na początku. Jednak nie należy tego rozumieć, że powołuję czasopismo opozycyjne, choć będzie ono niezależne. Powinienem być w tym bardzo staranny, mając powody do obawy czy prawdy, które obydwaj zamierzaliśmy czcić i rozwijać, nie zostaną postawione w niekorzystnym świetle, gdy przyjaciele – czytelnicy – dowiedzą się o naszych różnicach. Daj mi, proszę, jak najszybciej znać, jaka jest Twoja odpowiedź i jakie są Twoje propozycje, w miarę możliwości w ciągu tygodnia.

Szczerze oddany Twój brat w Chrystusie, C.T. RUSEELL.

WYJAŚNIENIA: – Uwaga 1. Nauka o zastępstwie, czyli pojednaniu.

Uwaga 2. Kiedy po raz pierwszy w styczniu wspomniałem bratu B. o innym czasopiśmie, zasugerował, abym przejął redaktorską odpowiedzialność za Heralda, ale wtedy odmówiłem. Jednak nie wiedziałem, że nadal może mieć ten sam pogląd.

Odpowiedź, którą otrzymałem w majowym Heraldzie, prawdopodobnie jest wam wszystkim znana. W odpowiedzi na nią napisałem do brata B. w następujący sposób:

101 Fifth Avenue, Pittsburgh, 22 maja 1879 roku,

Do brata N.H. Barboura: – Byłem mocno rozczarowany Twoją odpowiedzią na mój list z 3 maja, który ukazał się w majowym numerze Heralda. Nie spodziewałem się, że moja propozycja zostanie upubliczniona, zwłaszcza w obliczu serdecznych zdań, które napisałem. Również nie spodziewałem się, że ta sprawa zostanie przedstawiona w tak stronniczy i jednostronny sposób. Uważam, że to jest niesprawiedliwe. W tej sytuacji pozostawiam Heralda Tobie. Wycofuję się z niego całkowicie, nie zabierając Tobie niczego. Pozostawiam tylko chrześcijańską życzliwość, którą wszyscy jesteśmy sobie winni. To jest dokładnie tyle, ile oczekiwałem od Ciebie, pisząc poprzedni list. Proszę, ogłoś w następnym numerze Heralda, ten rozpad i usuń moje nazwisko. Mimo to pozostaję nadal, wierz mi, przyjacielem Heralda i Twoim. Z poważaniem, CHARLES T. RUSSELL.

Mam jeszcze inne powody niż te wymienione w liście do br. B., które mogę tutaj wspomnieć, gdy zostało wprowadzone „inne zarządzanie”. Pewien sposób zarządzania Heraldem przysparzał mi wiele zmartwień. Wielokrotnie pisałem o tym do br. B.; mam na myśli niedbałe obchodzenie się z listami prenumeratorów. Wiele nazwisk było gubionych, a do tego nie prowadzono żadnego porządnego spisu informującego o czasie wpłat pieniędzy oraz kiedy prenumerata ulegała przedawnieniu. Pisano po prostu „P” przy nazwisku i kiedy sądzono, chyba po kolorze atramentu, że prenumerata straciła ważność, zaprzestawano wysyłki. Raz za razem byłem pytany osobiście i listownie: „Dlaczego nie otrzymuję mojego czasopisma?”

Inne zastrzeżenie polega na tym, że czasami było za dużo zarządzania. Artykuły wysyłane przez br. P. i przeze mnie nie były, moim zdaniem, traktowane poważnie. Jeśli miałem prawa do tego czasopisma, a sądzę, że miałem i życzyłem sobie, by miał je również br. P., to skoro br. B. miał równe prawo do pisania przeciwstawnych artykułów, to nie miał prawa skracać i zmieniać naszych. Podobnie niestosownym było dołączanie przez niego komentarzy, skoro autor był „współwydawcą” i miał prawo do prezentowania swoich własnych poglądów podpisanych własnym nazwiskiem. Ponadto, gdy pisał on przeciwko nauce o Zastępstwie, był najwyraźniej bardzo gorliwy w publikowaniu tych listów od czytelników, w których jego poglądy były chwalone. Między innymi była to opinia pastora W.V. Feltwella z Filadelfii, mojego osobistego znajomego. W tym fragmencie br. F. został nakłoniony do zdecydowanego poparcia tych nowych poglądów.

Byłem bardzo zaskoczony, gdy spotkawszy się z tym bratem w marcu, zapytałem go, co się stało, a on poinformował mnie, że artykuł, o którym mowa, nie wyrażał poprawnie jego poglądów. Napisał on do br. B, by dokonał sprostowania. Następnie zapytał mnie: „Nie widziałeś sprostowania w marcowym Heraldzie?, powiedziałem, że nie. Wtedy pokazał mi swój egzemplarz, było tam napisane: Br. B. wyraża żal z powodu wszelkich pomyłek itp. oraz cytat z ostatniego listu br. F. „Tak teraz, jak i zawsze byłem zwolennikiem zastępczego pojednania Chrystusa”. Wiedząc, że każdemu może zdarzyć się pomyłka, gdy cytuje korespondencję, uznałem to za właściwe. Byłem bardzo zadowolony, że sprostowanie zostało tak chętnie zamieszczone.

Wyobraźcie sobie, jakie było moje zaskoczenie i smutek, gdy próbując pokazać to br. P., kilka dni później, w moim egzemplarzu marcowego Heralda, znalazłem na miejscu tamtego sprostowania notatkę na temat czasopisma br. Rice’a „The Last Trump” („Ostatnia trąba”). Czy tak jest w waszych egzemplarzach? Nie mogliśmy tego zrozumieć. Wydawało nam się to podwójnym postępowaniem – za dużo zarządzania w Herald Millennial Morning. No tak, powiedziałem sobie. Czy jest to już może owoc nowego poglądu o pojednaniu?

Podsumujmy: Przypuszczam, że w bezpośredniej gotówce i za pośrednictwem publikacji dostarczyłem Heraldowi oprócz drukarni i wyposażenia, około o ile umiem to podsumować, sześćset lub siedemset dolarów. Br. B. zainwestował wszystko, co miał, swój czas itp. Czerpał z tego środki na utrzymanie, a przez swoje nowe zarządzenie przejął także samego „Heralda”.

W związku z powyższym być może nie będzie niewłaściwe, by skrytykować nieco ów majowy artykuł. Jak to wygląda z tymi tysiącami darmowych czasopism? Czy to br. B. je wszystkie podarował? (Nie przypisuję sobie zasługi w tej sprawie; uczyniłem to, co było moją największą przyjemnością).

Następnie czy z powyższej relacji, którą może potwierdzić wielu braci, wygląda to tak, jakby „nasz drogi młody brat Russell doszedł do tych poglądów sam, a ostatnio okazuje tak małe zainteresowanie czasopismem”? Czy prawdą jest, że „ten młody człowiek doszedł do tych poglądów popieranych przez „Heralda” nie później jak w listopadzie 1876 roku?”. Następnie czy prawdą jest, że br. B. „stawał w obronie wszystkich zaawansowanych prawd oraz wszystkich proroczych argumentów?” Czy ów „młody brat nauczył się wszystkich tych pięknych prawd przez słuchanie i powtarzanie cyklów wykładów br. B.?” Przekonajmy się, jakie są te piękne i dojrzałe prawdy. Czy jest to czas przyjścia Chrystusa? Nie, nie ma nic pięknego w czasie, który jest jedynie przerażającym zjawiskiem, jeśli nie rozpozna się chwalebnego celu Jego przyjścia. Br. B. tylko z wielkim trudem może być uznany za tego, który zwrócił naszą uwagę na te najchwalebniejsze i najpiękniejsze prawdy, gdyż podczas gdy on wierzył, że ognisko będzie końcem tego świata i zakończy ono czas próby, bracia G. Stors, Henry Dunn i inni głosili i pisali o „czasach naprawienia wszystkich rzeczy, co był przepowiedział Bóg przez usta wszystkich świętych swoich proroków od wieków” (Dz. Ap. 3:21). Głosili także, że Bóg okaże „w przyszłych wiekach ono nader obfite bogactwo łaski swojej” (Efez. 2:7). Jeszcze raz, jaką wartość ma dla nas znajomość czasu, jeśli nie wiemy nic o sposobie przyjścia Chrystusa? Podczas gdy br. B. spodziewał się i głosił o zewnętrznych demonstracjach, inni dostrzegali i nauczali o dwóch etapach drugiego przyjścia, tj. przyjścia niezauważalnego, przyjścia do Oblubienicy i pojawienia się, gdy „i wy z nim okażecie się w chwale”. Jeśliby ktoś uważał, że stwierdzenia te nie są potwierdzane przez fakty, niech pozwoli, że przytoczę wyjątki z pism na ten temat pastora Jos. Seissa, który w dziele opublikowanym w 1856 roku pt. „The Last Times” („Czasy ostateczne”) tak pisze o

„DNIU PAŃSKIM” (str. 150-151):

„»Na ziemi uciśnienie narodów z rozpaczą, gdy zaszumi morze i wały wielkie, popularne i rewolucyjne zamieszania, tak, iż ludzie drętwieć będą przed strachem i oczekiwaniem tych rzeczy, które przyjdą na wszystek świat, albowiem mocy niebieskie poruszą się«. Słowa te opisują sceny sądu, którego ludzkość doświadczy przed widzialną manifestacją Chrystusa, sceny, które wślizną się na świat, choć większość ludzi nie będzie miała nawet najmniejszego podejrzenia, że znajduje się na początku wielkiego sądu. Tak, »ujrzy Go wszelkie oko«, ale niekoniecznie w tym samym czasie i dopiero wtedy, gdy przyjdzie »ze wszystkimi świętymi z Nim«, lecz wszyscy nie mogą być z Nim, dopóki ostatni pobożny nie umrze i nie zostanie wzbudzony, a żyjący pobożni nie zostaną przemienieni. Dzień sądu przyjdzie »jako złodziej w nocy«. On będzie tutaj, gromadząc i zabierając swych wybranych, zanim świat będzie mógł sobie to uświadomić”. Fragment z

THE RESTORATION OF THE JEWS (str. 206-209)

„Żydzi powrócą do swojej starożytnej ojczyzny. Adonaj Elohim zstąpi w jeszcze większej chwale niż w dawnych czasach, gdy mieszkał w obłoku i płomieniu w Świątnicy Najświętszej; także sam Jezus w swoim własnym uwielbionym człowieczeństwie, a oni powiedzą: »Oto Bóg nasz ten jest; oczekiwaliśmy go i wybawił nas. Ten ci jest Pan, któregośmy oczekiwali; weselić i radować się będziemy w zbawieniu jego«. Wtedy przyjdzie światło do Jeruzalem, a chwała Pańska wzejdzie nad nimi, oni zaś powstaną i będą świecić. Jednak dolna Jerozolima, promieniująca całą swoją niewymowną chwałą, będzie jedynie symbolem i ziemskim obrazem wyższego i szlachetniejszego Jeruzalem, które jest w górze”. – [Kościół]. Fragment z

OFFICE OF THE GLORIFIED CHURCH (str. 221)

Większość z tego wielkiego planu odkupienia pozostaje na razie niewypełniona. Kościół pierworodnych jest wywyższony do swojego stanowiska nie tylko ze względu na własną chwałę i ku sławie Zbawiciela, ale jako inne ważne ogniwo w łańcuchu pośredniczenia i zarządzania, przez którego cały świat ma zostać przywrócony do wysokiej sfery, do której jest przeznaczony. Kiedy ten wybrany Kościół zostanie skompletowany, a jego członkowie staną się kapłanami i królami z Chrystusem w chwalebnym Królestwie Mesjańskim, to samo ogólne powołanie, które oni obecnie wypełniają, będzie kontynuowane.

Ci szlachetni książęta wiecznego Królestwa stanowią część wielkiego planu Bożego, który udostępni Jego miłość, mądrość i błogosławieństwo wszystkim pokoleniom ziemi. Jakże błogosławiony będzie to moment dla świata, gdy wreszcie święci rozpoczną swoje obiecane panowanie i usiądą z Chrystusem na Jego tronie”. Ponownie fragment z

SPIRITUAL BODIES (str. 220)

„Myślę, że są pewne podstawy, by wierzyć, że uwielbieni święci będą do pewnego stopnia przyłączać się i objawiać swą jasność tym, którzy będą jeszcze w tym czasie żyli w ciele. Naturalne jest, że jeśli mają oni zarządzać, kierować i służyć ludźmi cielesnymi, to będą przynajmniej od czasu do czasu widzialni.

„Aniołowie, którzy wykonują podobne urzędy, ukazywali się często żyjącym ludziom. Dlaczego by tak nie miało być ze sługami Chrystusa w trakcie cudownego zarządzania Jego Królestwem. Uwielbione czy też duchowe ciała są być może z natury swej niewidzialne dla naszych ziemskich zmysłów. Chrystus po swoim zmartwychwstaniu był niewidzialny, z wyjątkiem tych chwil, gdy się ukazywał. Aniołowie są niewidzialni, a mimo to znamy wiele przypadków, w których objawiali się oczom śmiertelnych ludzi.

„Możemy słusznie oczekiwać, że w tym nowym świecie święci mają zasiąść na tronach i być mianowani ministrami Chrystusa, by wprowadzać w życie Jego zarządzenia oraz administrować w Jego rządzie nad narodami. Będą oni często ukazywali się i rozmawiali z tymi, którzy będą żyli w ciele, a ich kontakty staną się tak bardzo zażyłe i błogosławione, jak te, którymi Adam cieszył się w Raju, gdy miał kontakt z bytami niebiańskimi”.

Gdy pisane były powyższe słowa, br. Barbour jako poszukiwacz złota w Australii był zupełnie niezainteresowany tymi sprawami. Nawet po powrocie do Stanów Zjednoczonych i zainteresowaniu się drugim przyjściem Chrystusa jego głoszenie i nauki do niedawna raczej zaprzeczały, niż popierały te poglądy.

Od kogo dotarły owe piękne i dojrzałe prawdy do młodego br. Russella i innych z tej trzódki? Z pewnością nie od br. Barboura a możemy także dodać, że nie od żadnego innego człowieka. Owe kosztowne prawdy dane zostały darmo wszystkim w Chrystusie tylko przez Pana, a Duch Święty był naszym nauczycielem, gdyż: „To pomazanie, któreście wy wzięli od niego, zostaje w was, a nie potrzebujecie, aby was kto uczył: ale jako to pomazanie uczy was o wszystkim, a jest prawdziwe” (1 Jana 2:27). Prawda i wiedza stanowią pokarm, którym odżywiają się dzieci Boże, a On sam wszystko doskonale zarządził, by ich w ten pokarm zaopatrzyć, jak jest napisane: „Światłości nasiano sprawiedliwemu” (Ps. 97:11).

On sprawia, że „Ścieżka sprawiedliwych jako światłość jasna, która im dalej, tym bardziej świeci, aż do dnia doskonałego”. Mistrz obiecał również „ducha prawdy, który wprowadził nas we wszelką prawdę i przyszłe rzeczy nam opowiedział” (Jana 16:13).

Jednak kierownictwo ducha posługuje się często ludzkimi narzędziami. Człowiek jest tylko „naczyniem glinianym, aby dostojność tej mocy była z Boga, a nie z nas” (2 Kor. 4:7). Naczynie nie ma znaczenia, liczy się tylko skarb w nim ukryty. Wszystkie dzieci Boże są do pewnego stopnia takimi naczyniami. Jedne mają pojemność większą niż inne. Obyśmy wszyscy mogli być bardzo pokornymi nosicielami skarbu.

„Stłuczone, próżne naczynie
Do Mistrza usług gotowe
Być raczej niczym, niczym –
Do Niego niech wznosi się głos.
On źródłem jest błogosławieństw,
On tylko godzien jest chwały”.

Jeśli komuś należy się prawda, to należy się domownikom i nie ma to większego znaczenia ani dla ducha, który ją oznajmił, ani dla Kościoła, do którego została ona skierowana, czy pochodzi ona z tego, czy innego naczynia. Jeśli Luter odmówiłby publikacji poselstwa, które zostało mu dane dla Kościoła, dokonałby tego ktoś inny. To, co ogłosił, nie należało do niego, było to własnością Kościoła, a każdy członek Kościoła był tego właścicielem podobnie jak Luter.

Pańska metoda najwyraźniej polega na udzielaniu prawdy różnymi drogami – „trochę tu, trochę ówdzie”. Przypuszczalnie postępuje On tak dlatego, by żadne naczynie „nie nadymało się ponad miarę”, a także, aby Kościół wiedział, że to jego Głowa jest „źródłem wszystkich błogosławieństw”.

Jednak czy nie ma nic takiego, co br. Barbour przyniósłby nam jako naczynie ducha? O tak, choć nie były to chwalebne, piękne i dojrzałe prawdy i „prorocze dowody”. (Chronologia wykazująca na podstawie Pisma Świętego, że 6000 lat od Adama skończyło się w 1873 roku, jak sądzę, została odkryta w Biblii, opracowana i wydrukowana przez pastora Bowena z Anglii, dlatego też znana jest tam pod nazwą „chronologii Bowena”. Większość proroczych dowodów, którymi się obecnie posługujemy, była znana od dawna pomiędzy wtórymi adwentystami, choć będąc błędnie stosowana i pozbawiona harmonii, została odrzucona). Bratu B. dane było tak poukładać (stopniowo) oraz zharmonizować różne prorocze nauki czasowe, że obecnie uznajemy je za źródło wielkiej radości. Sprawił on, że owe Szlachetne Klejnoty (dane przez Boga) zabłysły i świecą dzięki ich harmonijnemu ułożeniu światła. On (z łaski Boga) dostarczył je w związku z czasem realizacji „bardzo wielkich i kosztownych obietnic Bożych”. Dziękujemy Bogu za tę harmonię czasu a br. Barbourowi za pracę, włożoną w dostarczenie jej nam, jesteśmy szczerze i z całego serca wdzięczni. Modlimy się też, by Pan nadal mógł używać go jako swoje naczynie dla dalszego budowania Ciała Chrystusowego.

Oświadczenie to było dla mnie bardzo bolesne i takim zapewne będzie dla wszystkich czytelników Heralda, którzy naprawdę byli zainteresowani tym, czego uczył przez ostatnie dwa lata. Wierzę jednak, że było ono absolutnie konieczne, by wyjaśnić artykuł z majowego Heralda. Skończyłem. Moim życzeniem jest całkowicie usunąć tę sprawę z mojej uwagi i spodziewam się obecnie, że już nigdy i w żadnych okolicznościach nie będę się ponownie odnosił do tego tematu.

Opublikowałem ten tekst jako Suplement, ponieważ po pierwsze chciałem, by nie został on wysłany do nikogo poza czytelnikami Heralda, a po drugie, nie chciałem zanieczyszczać stron Zion’s Watch Tower opowiadaniem tak uwłaczającym pod niektórymi względami charakterowi członka Ciała.

Byłem niezwykle staranny, przygotowując ten artykuł tak, aby żadna jego część nie była przejaskrawiona. Po pierwsze, ponieważ nie chciałem niczego przekręcać, a po drugie, ponieważ mam wszelkie powody, by spodziewać się jakiegoś rodzaju odpowiedzi, a pragnąc już nigdy więcej nie powracać do tego tematu, chciałem przedstawić te oświadczenia tak, by nie dało się im zaprzeczyć. Wasz, C.T. RUSSELL.

====================

— Lipiec, 1878 r. —

Jeżeli zauważyłeś błąd w pisowni, powiadom nas poprzez zaznaczenie tego fragmentu tekstu i przyciśnięcie Ctrl+Enter.