R0959-3 Chrystus ukrzyżowany

Zmień język

::R0959 : strona 3::

Chrystus ukrzyżowany

W epoce, w której ludzie wytężali swoją pomysłowość do granic możliwości po to, by wynaleźć jak najbardziej okrutne tortury dla ofiar publicznej zemsty lub nienawiści, ukrzyżowanie bez wątpienia wysuwało się na niechlubne czoło. Wśród Rzymian było zarezerwowane z nielicznymi wyjątkami dla niewolników i cudzoziemców, bowiem było uznawane za zbyt straszne i haniebne dla obywatela rzymskiego bez względu na to, jakich przestępstw by nie popełnił. Było to największe poniżenie, jakie mogło spotkać przestępcę, zarówno jako publiczna hańba, jak i fizyczne cierpienie.

Ukrzyżowanie było powolnym, długotrwałym i okropnym procesem umierania, zawsze trwającym wiele godzin, a nierzadko kilka dni. Ofiara była zazwyczaj przywiązywana do krzyża, kiedy leżał on na ziemi, ręce i stopy były przybijane gwoźdźmi do drewna, a sam krzyż był podnoszony i osadzany w otworze do tego przygotowanym, co prowadziło do strasznego szarpnięcia ciałem, wywołującego potworny ból. Gorące słońce smażyło nagie ciało i odkrytą głowę (która w przypadku naszego Pana była poraniona cierniową koroną sprawiającą dodatkowy ból). Nieopatrzone rany szarpane zaogniały się i przechodziły w stan zapalny, a rozdzierający ból promieniował z nich na całe drżące ciało. Do tego dochodziła męka wynikająca z rosnącej gorączki, pulsujący ból głowy i coraz dotkliwiej odczuwane pragnienie, a najmniejszy nawet ruch potęgował katusze. Gdy przybliżał się moment śmierci, chmary owadów gromadziły się wokół ofiary, zwiększając mękę, od której niemożliwe było najmniejsze choćby wytchnienie. Ze względu na to, że żaden narząd wewnętrzny nie został bezpośrednio uszkodzony, życie tliło się, dopóki wytrzymałość zupełnie się nie wyczerpała.

Nad głową cierpiącego umieszczano zazwyczaj napis informujący o przestępstwie skazanego. Najczęściej był on niesiony przed skazańcem, gdy zmierzał pieszo na miejsce egzekucji, niosąc swój ciężki krzyż. Nasz Pan niósł swój krzyż do bram miasta, gdzie natknięto się na pewnego męża z Cyreny o imieniu Szymon, który niewątpliwie z tego powodu, że Jezus był zbyt słaby i wyczerpany, został zmuszony do niesienia krzyża przez resztę drogi.

Z pewnych pism rabinicznych wydaje się wynikać, że zostało założone stowarzyszenie Żydówek mających nieść ulgę cierpieniom skazanych na śmierć. Towarzyszyły one skazanym do miejsca egzekucji i podawały napój, który działał jak środek uśmierzający ból. To prawdopodobnie one zaoferowały naszemu Panu „ocet z żółcią” (a ściślej mówiąc ‘cierpkie wino z mirrą’), którego przyjęcia odmówił, woląc zachować jasny i przytomny umysł do samego końca. Napój zaoferowany Mu na krzyżu przez jednego z rzymskich żołnierzy i przyjęty przez naszego Pana nie był tym środkiem przeciwbólowym, który został Mu zaproponowany i odrzucony przez Niego wcześniej, lecz jedynie cierpkim winem – napojem powszechnym wśród żołnierzy.

Uważa się, że ostateczną fizyczną przyczyną śmierci Chrystusa było literalne pęknięcie serca. W przeciwnym razie prawdopodobnie cierpiałby On o wiele dłużej. Ukrzyżowanie rzadko prowadziło do śmierci w okresie krótszym niż dwadzieścia cztery godziny, a ofiary potrafiły pozostawać przy życiu nawet przez pięć dni. Piłat i strażnicy byli zaskoczeni, kiedy dowiedzieli się, że Jezus tak szybko umarł. Zamiast utrzymać się przy życiu przez dłuższy czas, umarł nagle, zanim w pełni się wyczerpał, bowiem rozmawiał ze złodziejem i polecił swoją matkę opiece Jana oraz oświadczył, że Jego wielkie dzieło się wykonało, a następnie donośnym [dosłownie ‘silnym’] głosem, który świadczył o tym, że pozostawała w Nim znaczna siła zarówno ciała, jak i umysłu, zawołał: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” i natychmiast umarł. Wcześniejsze katusze w Getsemane wpłynęły na Jego serce i naczynia krwionośne. Kołatanie serca było wówczas tak intensywne, że wywołało krwawy pot, zjawisko rzadkie, lecz nie całkiem nieznane, wywoływane przez intensywne pobudzenie psychiczne. Powtórzenie męki prawdopodobnie rozerwało osłabioną poprzednimi przeżyciami błonę serca, powodując natychmiastową śmierć.

Taka była straszliwa tragedia Kalwarii, kończąca ludzką egzystencję naszego Pana, który tym sposobem oddał samego siebie jak baranek na rzeź prowadzony. „Jako owca przed tymi, którzy ją strzygą, oniemiał, i nie otworzył ust swoich”, kiedy został fałszywie oskarżony, potępiony i ukrzyżowany. Gdyby zadał sobie trud, by bronić samego siebie czy to w sali sędziowskiej Piłata, czy też w ogrodzie Getsemane, by ponownie przemówić do ludu tak, jak czynił to wcześniej, bez wątpienia ponownie powiedzieliby: „Nigdy tak nie mówił człowiek jako ten człowiek” i obwołaliby Go swoim królem, tak jak uczynili to zaledwie pięć dni wcześniej, mówiąc: ‘Hosanna synowi Dawidowemu, błogosławiony, który przychodzi jako król Jehowy’. Lub gdyby poprosił Ojca w modlitwie, niezwłocznie miałby straż składającą się z ponad dwunastu legionów aniołów – Mat. 26:53.

Mógłby uciec przed tym okropnym doświadczeniem, ale tak nie uczynił, lecz dobrowolnie oddał samego siebie jako okup za grzeszników. Wiedział, że przyszła Jego godzina, kiedy to – zgodnie z planem Ojca – miała zostać zapłacona cena odkupienia za świat. Pamiętajmy o Jego słowach skierowanych do ucznia, który usiłować Go bronić: „Czy myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca mego, a On wystawiłby mi teraz więcej niż dwanaście legionów aniołów? Ale jak by wtedy wypełniły się Pisma, że tak się stać musi?”.

Jednakże Pisma musiały się wypełnić, bo wyrażały wolę Ojca, którą On przyszedł wykonać, dlatego też wypełnienie tego, co zostało napisane, było rzeczą, która Go najbardziej interesowała. Plan Boży musiał być wykonany za wszelką cenę, a On w doskonałym posłuszeństwie oddał się wykonaniu tego planu aż na śmierć, nawet na straszną, pełną męki, haniebną śmierć na krzyżu.

Chociaż nasz Pan poddał się wówczas śmierci, ponieważ rozpoznał, że była to godzina przepowiedziana przez proroków, wydaje się, że nie rozumiał jasno, dlaczego towarzyszyć ma jej tyle publicznej hańby i udręki umysłu. Dlatego też modlił się: „Ojcze mój, jeśli można, niech mię ten kielich minie; a wszakże nie jako ja chcę, ale jako ty” (Mat. 26:39). Jezus dobrze wiedział, że Jego misją był chrzest (zanurzenie) na śmierć i ani przez chwilę nie mógł myśleć o tym, by jej uniknąć; wiedział też, że wraz z nią musi także nadejść gorzki kielich cierpienia i hańby, lecz wydaje się, że niemalże aż do czasu nadejścia Jego godziny nie zdawał sobie w pełni sprawy z tego, jak gorzki będzie napój na dnie tego kielicha. Zrozumienie tego,

::R0960 : strona 3::

że karą za nasze grzechy jest śmierć, a nie hańba i zniesławienie, zostawiało naszemu Panu miejsce na wątpliwości co do mądrości i miłości Ojca, najwyraźniej proszącego Go, by znosił więcej, niż jest niezbędne do odkupienia rodzaju ludzkiego. Jednakże w tym wszystkim podporządkował się mądrości i miłości Ojca, mówiąc: „Wszakże nie moja, lecz twoja wola niech się stanie”. W świetle słów apostoła widzimy, że doskonały „człowiek Chrystus Jezus” nie tylko odkupywał ludzi, lecz swoim posłuszeństwem na śmierć – nawet na śmierć na krzyżu, dowodził tego, że jest godny wielkiego wywyższenia do doskonałości boskiej natury, którą dzięki swojemu bezgranicznemu, a wręcz ślepemu posłuszeństwu obecnie osiągnął (Filip. 2:9). Tak też w ostatnich chwilach swojego życia, będąc traktowany dokładnie tak jak grzesznik, za którego dawał okup, kiedy umysłowa łączność z Ojcem została przerwana i przez chwilę poczuł się sam, oddzielony od Ojca, odłączony i potępiony jako grzesznik, którego reprezentował, było to więcej, niż mógł znieść. Zawołał wtedy wielkim głosem: „Boże mój! Boże mój! Czemuś mnie opuścił?”. Wypicie napoju na samym dnie kielicha cierpień było sroższym doświadczeniem niż wszystko inne. Dopiero potem oczywista stała się konieczność, mądrość i miłość niniejszej części planu Ojca. Do tej godziny miał On łączność ze swoim Bogiem – zob. Jana 16:32.

Co za lekcja posłuszeństwa została tym sposobem pokazana każdemu stworzeniu Boga, w każdym wieku i na każdym poziomie istnienia – posłuszeństwo, które podporządkowywało się w pełnym miłości poddaniu się woli Ojca, nawet kiedy zupełnie nie dostrzegało, dlaczego tak ma być i to w warunkach najsroższej próby rozdzierającej serce. Jaki chwalebny charakter dla naszego przykładu i wzoru! Doskonałe poddanie woli Ojca i doskonała wiara, która bezgranicznie ufała wszechmogącemu Ojcu tam, gdzie nie mogła Go odnaleźć.

====================

— Sierpień 1887 r. —